poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Milva.

Był zwykły sierpniowy dzień. NzM pojechał do pracy, a ja czekałam w domu. Koty spały po drugim śniadaniu, mnie też się oczy zamykały, bo lało jak z cebra.
A potem dostałam mmsa z krótkim pytaniem: "5 i pół?".


Napisać, że przyjęłam to ze stoickim spokojem byłoby grubą przesadą, ale... czy nie spodziewałam się, że kiedyś to nastąpi? Że Los dojdzie w wniosku, że potrzeba nam nowych wrażeń (?) i że tak naprawdę to nam się nudzi? (haha...)

Jadąc w deszczu, w sąsiednim mieście, Baraniasty zauważył kota "przebiegającego" drogę. Kot zakończył podróż w kałuży. Baraniasty wysiadł z samochodu, zabrał kota, umieścił w samochodzie w kocyku i odpalił ogrzewanie.
To zdjęcie wyżej, to już podobno było po tym, jak trochę wyschła. A jak podeschła, to okazało się, że to Trikolorka. Tak, też* z ulicy.

*a Amber, to niby skąd się wzięła? ;)

Kot z kałuży pierwsze chwile spędził u NzT, bo musieliśmy z Baraniastym opracować plan działania. Po pierwsze - szósty kot?! (nawet jeśli jeszcze nie wygląda na kota) Wszystko razy sześć?! Kuwety, womity, nietrafione siki, większe zamówienie w zoo+ i jeszcze więcej do ogarnięcia, kiedy pojawi się Jagnię. I najważniejsze - Owca w dwupaku kontra dziki kot z ulicy. Rękawiczki, płyn antybakteryjny, bo nie wiadomo, co koteł ze sobą przyniesie...
A kota przyniosła: zaropiałe oczy, brudne uszy, robale, maxi zestaw pcheł "złap to sam" i - najgorsze - złamaną lewą nóżkę.

Kiedy Baraniasty przywiózł ją do domu nóżka wyglądała jak odczepiona - dyndała sobie nad stawem biodrowym. :( Po kilku wizytach u weta i konsultacji z chirurgiem (przyjechał do pracy specjalnie na konsultację tego wypłocha!) okazało się, że nóżkę należy zostawić w spokoju (nie gipsować, nie usztywniać, nie bandażować), bo już zaczęła się zrastać i możliwe, że koteł będzie z niej korzystał bezproblemowo, choć najprawdopodobniej już zawsze będzie nie do końca sprawna.
Nie wspomnę, że nie za bardzo wyobrażaliśmy sobie, jak (w razie konieczności zagipsowania itp.) uziemić kota, który nie może się ruszać, a jest małym kotem, więc szaleje i wyprawia, a dodatkowo ma bieguneczkę, w czasie której zakupia sobie malowniczo właśnie tę nóżkę bardziej (bo ona, ta nóżka, zupełnie nie słucha małego kota) i ogonek...

Teraz oczy już powoli wyleczone, uszy jeszcze czekają na czyszczenie, ale nie ma w nich nic niepokojącego. Robali się pozbyliśmy, pcheł też (WIELKA zasługa NzT, która uwolniła małego kota od tego paskudztwa). Mały kot wyprawia, kompletnie ignorując nasze prośby, żeby uważał na nóżkę. Już były próby (zakończone powodzeniem) wejścia na drapak i na schody. Oczywiście kończyło się to tak, że Personel z obłędem w oczach biegł i zdejmował małego kota z wysokości. Trikolorka teraz ma fazę napychania brzuszka i pożera po dwie porcje na raz. A potem wygląda jak włochata piłka na chudych nóżkach. :)

Zaczepia Bii i Amber, bawi się z Esme, potwornie denerwuje Pierożka (która urządza nam Wielkiego Focha i odmawia przyjmowania posiłków :(( ) i ignoruje Latte.

Milva. Trikolorka.

Taka byłam, jak mnie przynieśli. 
Byłam taka niemrawa, że Dwunożni myśleli, 
że co najmniej tydzień spędzę w tym koszyku na zakupy.

Tak, te wszystkie michy, to dla mnie.

Tak się bawię kuleczką.

Tak śpię.

A tak udaję tortillę.

A tak mi wiszą nogi...

... bo nie mieścimy się ze szczurkiem na drapaku.

A taki mam brzuszek jak się najem.

A jak będę duża, to będę taka jak Amber!

Halo, czy mnie widać?

Cześć Wełna, co robisz?

Mruczę.

Mały kot na dużym drapaku.

Przy zasypianiu wymagam asysty Personelu.

Fajna jestem, nie?

Odpalamy suwaczek. Uznaliśmy, że Milva nie ma jeszcze trzech miesięcy, więc umówmy się, że przyszła na świat na początku czerwca. :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz