środa, 24 września 2014

Glostery - live! :)

Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądają nasze kanarki "na żywo"? :)
Jeśli tak i jeśli chcielibyście zobaczyć (niektóre) nasze glostery, to zapraszamy na sobotni festyn.
TUTAJ link do plakatu ze szczegółami i informacji na fb.
Oprócz wszystkich wymienionych tam atrakcji, będzie można też zobaczyć nasze glostery. :)


piątek, 19 września 2014

Nowy domownik. Odcinek pierwszy: Esme i Latte

Byłby to odcinek bardzo krótki: Esme pojawiła się w domu. Latte dopisuje puchatego kotka do swojej listy „rzeczy, których się boi”. Na razie jeszcze nie zdecydowała czy wpisać ją do kolumny obiektów przerażających (pełna miska, dywanik w łazience, Personel schodzący po schodach), czy do tych, których po prostu się boi (leżenie na parapecie w słoneczku, ludzka dłoń chcąca poczochrać grzbiecik, szeleszczący tunel i humory Pierożka).
Dlatego będzie jeszcze kilka (sporo) słów wstępu.
Zanim Esme przyjechała do naszego domu, ustaliliśmy z Baraniastym, że tym razem nie łazienka, a sypialnia stanie się Oswajalnią. Po raz pierwszy tak naprawdę mieliśmy czas i możliwość przygotowania się na obecność małego kota. Sprzątając i zabezpieczając pomieszczenie starałam się myśleć jak mały kot. Dumna z siebie, pod koniec dnia zawołałam NzM i nakazałam mu spojrzeć fachowym okiem kociego znawcy i sprawdzić o czym zapomniałam i czego jeszcze nie przewidziałam. Kiedy mi odpowiedział, szczęka mi opadła. ;) Pozostało mieć nadzieję, że Szylkrecia II nie będzie taka pomysłowa. ;) Nie napiszę tu co wymyślił, bo jeśli Esme, albo inne nasze i Wasze koty czytają Pasionkowo, to nie zamierzam im podsuwać pomysłów. ;)
Była kuwetka, były miski, cała reszta też już była przygotowana. Nawet zoo+ się zlitował i na czas przysłał żwirek drewniany i jedzonko. W końcu pojawiła się i główna bohaterka. Przez pierwsze trzy dni (i dwie noce) przebywałyśmy sobie w Oswajalni razem, tylko we dwójkę. Baraniasty musiał wtedy znosić fochy większości futrzastego towarzystwa. Z rozrzewnieniem wspominam te chwile, kiedy Esme łaziła mi po głowie, mamlała moje włosy i wygrzewała mi obolałe gardło (położyła się na nim – miałam futrzasty, cieplutki i mruczący szalik). Co z tego, że pierwszej nocy budziła mnie co dwie godziny, żeby ją tulić i chować po kołdrą, co z tego, że rano się obudziłam z głową wykręconą pod dziwnym kątem, bo Szylkrecia zajęła moją poduszkę – warto było. Ale po tych kilku dniach Esme doszła do wniosku, że ja nie wystarczam i że jest gotowa na poznanie reszty towarzystwa oraz pozostałych pomieszczeń. O zapoznawaniu się z każdą z Puchatych Panien napiszę osobno. :)
Jak to było z Latte? Przygotowania może nie umknęły jej uwagi, ale nie reagowała na nie w jakiś widoczny sposób. Zamknięte drzwi sypialni były jedynie kolejnym powodem do obaw, a nie do obrażania się. A potem? Wydawało nam się, że Syjamka na początku nie zauważyła Esme. Nie przyszła zobaczyć kto się chowa za zamkniętymi drzwiami (tak, jak zrobiła to reszta towarzystwa), a przyniesiona, nie zwracała żadnej uwagi na mejnkunowe zjawisko. Zaczęła zwracać, kiedy Esme, głośniej od Kawy, zaczęła się upominać o chrupki. ;)
Zdarzenie w kuchni, które udało mi się zaobserwować.
Esme szalała z myszką. Wyprawiała po całej kuchni. Latte przykucnęła z boku i przyglądała się temu zjawisku (one wszystkie przyglądają się Szylkreci II nie mogąc pewnie uwierzyć, że można TAK szaleć). W pewnym momencie (zgodnie z moimi oczekiwaniami) myszka potoczyła się przed łapy Syjamki. Zaklinałam ją wtedy w duchu: „Pacnij łapą, pacnij Latte! Baw się! Upoluj zabawkę małego kota!”, ale Kawa nic. Tymczasem Esme wymyśliła sobie, w swoim małym rozumku, że może nastraszyć dorosłego kota. Zrobiła z siebie dużego kota (nastroszyła futro), podeszła do niej krabikiem (bokiem), pewnie w celu odebrania myszki. Zanim dotarła na pół metra do Syjamki – tej już nie było. Zwiała w popłochu. Esme usiadła jak wryta – widocznie nie mogła uwierzyć, że jej się udało. A mnie tylko kopytka opadły, bo ciągle wierzę, że Latte w końcu przestanie się wszystkiego bać...
To jak na razie jedyne wspólne zdjęcia Esme i Latte. :)
Na pierwszym – jeszcze drzemią.


Na drugim – zauważyły mnie i siebie nawzajem.


Na trzecim – Latte zaczyna brzydko po kociemu mówić i burczeć na małego kota,
a Esme zastanawia się co na to odpowiedzieć.


poniedziałek, 15 września 2014

Z okazji.

Ponieważ walczę z wirusem (nie komputerowym, ale niestety takim, który zaatakował mój organizm)  i siedzę jeszcze do jutra w domu, to dzisiaj postanowiłam poprawić sobie humor i przypomnieć sobie miłe chwile, które spędziliśmy z NzM w Krakowie.  Pojechaliśmy tam z okazji naszej 11 rocznicy ślubu. Bardzo nam się podobało i po cichu sobie myślimy, że może stanie się to naszą miłą tradycją. Tym razem nie było upalnie, ale też nie jechaliśmy tam w samo południe. :)
Pogoda była rewelacyjna, właśnie taka, jak chcieliśmy.
Na miejscu byliśmy po 17:00. Zaplanowaliśmy sobie tym razem, że naszym pierwszym celem będzie sprawdzenie, czy najlepsze lody w Krakowie* naprawdę są najlepsze. Kiedy w końcu tam dotarliśmy (kopytkując od numeru 1 do 83 ulicy Starowiślnej), to Baraniasty zrozumiał, że owcze stwierdzenie: "Mężu, najprawdopodobniej będziemy musieli postać w kolejeczce" :D nie było żartem. Ale z informacji "kolejkowych" i tak wynikało, że "dzisiaj kolejka jest mała". Po ok. 20 minutach mogliśmy się zachwycać... a było czym!
* jeśli ktoś nie wie, gdzie są najlepsze lody w Krakowie, to podpowie mu tylko ta fraza wpisana w gugle ;)
Foci nie ma, bo zmarzliny pożarliśmy, zanim ktokolwiek zdążył zrobić zdjęcie. ;) Bakaliowe miażdżą. :)
Postanowiliśmy też zabrać w to miejsce kiedyś specjalistę od icecream'ów, czyli mojego Padre.
Głównym celem była jednak nasza ulubiona restauracja "Pod Norenami", co niosło za sobą konieczność kopytkowania przez cały Kraków. A kiedy tam dotarliśmy, rozpoczęło się objadanie pysznościami. Wytoczyliśmy się spod Noren jakąś godzinę później i już w drodze do rynku żuchwa mi opadła. Niby się spodziewałam, niby podejrzewałam, ale... ale najlepiej było zobaczyć na własne oczy, że Kraków po godz. 20:00 zaczyna żyć. Zapełnione ogródki kafejek i barów, mnóstwo ludzi na rynku, kolorowo i iluminacyjnie (oświetleniowo? ;) ).
Autorem poniższych zdjęć jest Baraniasty - ja zrobiłam kilka fotek Galaktyką (żeby wrzucić na Instagram), dodam je na koniec wpisu.

idziemy w kierunku rynku


oczywiście sklepiki pootwierane

















a u pań kwiaciarek 


NzM kupił mi taki piękny bukiet :)







W drodze powrotnej - bramki na "autostradzie" wyglądały tak.


Żałuję, że nie mam zdjęcia do porównania - jak wyglądają w ciągu dnia. Zrobię je kiedyś. :)
I jeszcze dwie moje "pocztóweczki" :)



środa, 3 września 2014

Prezent.

Dzisiaj, po zalogowaniu się, gugle powitały mnie w taki sposób:


Hih, dobrze, że nie umieścili na tych ciastkach dokładniej ilości świeczek (tak, policzyłam). :)
Wybaczyłam im nawet ten brak wołacza. ;)
Urodziny świętuję znowu przez kilka dni, po to, żebym mogła się spotkać ze wszystkimi, którzy chcą świętować ze mną i znaleźć dla mnie chwilę czasu. :)
Ale skoro urodziny, to musi być mowa o prezentach, a szczególnie o jednym. :)
Mój najważniejszy, w tym roku, prezent urodzinowy ma na imię Esme i jest cudną, mejnkunową, szylkretową panienką. O tym, że moim marzeniem "od zawsze" było "posiadanie" w swym stadzie miaukuna, wiedzieli prawie wszyscy. Odbijało mi na widok tych pięknych kotów zawsze, kiedy tylko miałam okazję je spotkać.
NzM sprawił, że moje marzenie - wizja Owcy czochrającej szczególnie puchatego kota - stało się rzeczywistością. Okazja? Mogła być jakakolwiek inna. :) Chodziło o realizację jednego z owczych marzeń. :)
Pełne imię rodowe Esme to Venture Joyful GreenGrove*PL.  Tutaj można zobaczyć zdjęcia małej szylkreci z domku rodzinnego. :)
Imię, które dostała od wełnistego Personelu zostało nadane "z powodu". To mądra koteczka, a zakładam, że będzie wybitnie inteligentna. Dokładnie tak, jak Esme Weatherwax - moja najulubieńsza postać wymyślona przez Terry'ego Pratchetta. :)
A teraz niech przemówią zdjęcia Baraniastego:













O tym, jak przebiegało oswajanie księżniczki i zapoznawanie z resztą Stada, będzie następnym razem. :)