niedziela, 31 lipca 2016

Przemyślenia Owcy w dwupaku i pewien dialog.

Na początku myślałam sobie, że jak tylko się dowiem, że mieszka we mnie Jagnię, to będę pisać dziennik, w którym będę opisywać swoje przemyślenia, uwagi o samopoczuciu i wszystko, co wyda mi się istotne. No cóż, oczywiście (?) tego nie zrobiłam, a tymczasem mija kolejny tydzień i zbliżam się do środka drugiego trymestru.
Na początku usiłowałam w zrozumieć co mnie/nas czeka i otrząsnąć się po skrajnym przepracowaniu. I próbować jakoś przetrwać mdłości (głównie wieczorne). Potem był Zły Czas. Potem dochodzenie do siebie po strachu i panice, a teraz czekam aż Jagnię zacznie wierzgać. :) Myślę, że mnie to trochę uspokoi i pozwoli mi na kolejny stopień wtajemniczenia. Mam tu na myśli to, że oczywistym jest, że jestem w ciąży, widzę Jagnię na monitorku*, moje ciało się zmienia, psychika pewnie też (choć jeszcze tego za bardzo nie widzę), ale ja się ciągle boję. Jak to czego? Mało jest rzeczy, których może się obawiać kobieta w ciąży?
NzM mnie ciągle uspokaja. Wychodzi mu to tak dobrze, że nie nadążam z wymyślaniem rzeczy, których jeszcze mogłabym się bać. ;)

*no dobra: wcale nic, kompletnie nic nie widzę. :( Baraniasty pokazuje mi gdzie co Jagnięciu widać na monitorku, a ja. nic. nie. widzę. O_o
Dlatego o wiele bardziej lubię Jagnięcia posłuchać, bo serce bije mocno, szybko i głośno. I to jest super. :)

Tymczasem kilka przemyśleń z dotychczasowych 134 dni ciąży:
- kobieta w ciąży to jeden wielki biznes. Badania, suplementy i wszystko inne. To jest straszne.
Przykład ubraniowy, bo w końcu się wywełniłam ze swoich dotychczasowych ubrań:
Bluzeczka? 30 zł. Bluzeczka ciążowa? 80 zł. Tunika do legginsów - 60 zł. Tunika ciążowa - 240 zł.
- to, że dwie spośród BARDZO niewielu osób, które obdarzyłam wiadomością, że teraz będę egzystować w dwupaku mówią, że: "spełnią każde moje życzenie", "mam mówić, jeśli tylko czegoś potrzebuję" i "co tylko sobie życzę", WCALE nie znaczy, że rzeczywiście tak jest. Najwyraźniej tak się tylko mówi. A "wszystko dla panny młodej" dotyczy tylko panny młodej. ;)
Gorzkie, ale da się wytrzymać, ponieważ jest trzecia Osoba ♥, która nie obiecuje, tylko ROBI. Wszystko. Rzeczy niemożliwe i cuda też (te drugie - do dwóch dni).
- ten kto wymyślił, że ciąża to stan błogosławiony, sam chyba nie był w ciąży. Oczywiście nie odkrywam tu żadnej Ameryki i wiem, że wiele kobiet powiedziało to przede mną. Ale teraz przekonałam się na własnej wełnie.
- cały czas mam wrażenie (lepsze słowo: obawę), że zapisałam się na egzamin (ważny, życiowy), którego nie mam szansy zdać, bo pójdę nieprzygotowana. Wiem, że jeszcze jest trochę czasu, ale nie czytam "ciążowego" internetu, bo mnie dobija, a posiadane poradniki zawierają czasem takie be-zy-du-ry, że aż strach. Jak mam przefiltrować informacje, skoro nie mam wiedzy, ani doświadczenia, które mi w tym pomoże? Dlaczego człowiek nie może sobie zainstalować potrzebnego programu w mózgu, który spokojnie i bezpiecznie przeprowadzi go przez trudne i nieznane zagadnienia? Dlaczego Jagnię codziennie nie wysyła mi smsa/mejla, że wszystko jest w porządku, rosnę i daj wreszcie śniadanie?

Kończąc na dzisiaj wynurzenia: Pierożek i Bii - sjesta poobiednia.

Fil: Bii, co to za dziwny... zapach?
Bii: ... nie wiem o czym mówisz Pierożku...

Fil: Bii, czy umyłaś zadek po kupie?!
Bii: ... jakoś mi umknęło... Zapomniałam. 

Fil: To jak sobie przypomnisz, to mnie zawołaj! Fuj, ja stąd idę. 
Ciekawe, co powiedzą Owca i Baran jak przyjdą spać i poczują ten... zapach na pościeli.
Bii: Oj, zwali się na Latte.

niedziela, 17 lipca 2016

Irytujące małe czerwone kulki. Z pestkami. Ale na deser szaleństwa Amber i Bii.

Wydrylowałam dzisiaj jakieś ćwierć tony wiśni, a to jedno z moich nieulubionych zajęć.
Ja w ogóle nie przepadam za wiśniami, chyba że są dobrze posłodzone (kompot, sok, jogurt jogobella ;) ). Kuchnia wyglądała jakby ktoś w niej dokonał mordu. Spokojnie można było uznać mnie za główną podejrzaną, bo NzM był zajęty pracą, a koty spały (dzień chłodny i deszczowy) - znaczy nikogo w pobliżu nie było, wszystko czerwone, a sprawca (nawet czoło miałam wiśniowe...) nadal na miejscu zbrodni. *wstawić_najlepszy_szatański_chichot_i_pioruny_w_tle*
Jak wszystko umyłam i doprowadziłam się do porządku, to okazało się, że tej ćwierćtony jest średni garnek i szału nie ma.

Zdjęć krwawej łaźni kuchni nie będzie (włączcie sobie Kill Billa :) ), będą za to Kolorowe Panny i ich szaleństwo z zabawkami z któregoś kota w worku.











niedziela, 10 lipca 2016

Sałatka na drugie śniadanie.

Kocie, rzecz jasna. :)
Na tyle atrakcyjna, że przy paśniku zebrał się komplet.

Amber: Bii, zobacz, sałatka!
Bii: Widzę. Fascynujące.

Amber: Wyborna!
Esme: Ty to jesz?!

Amber: Oczywiście!
Esme: No dobra, daj, spróbuję.

Amber: Pycha!
Esme: Czy ja wiem...
Bii: Oho! Pierożek idzie.

Fil: Co macie?
Amber: Sałatkę. Pyszna!

Fil: Nie nie nie. Ja jem tylko ździebełko podane przez Personel, bezpośrednio do paszczki.
A nie jak jakieś - za przeproszeniem - krowy, paszczą z doniczki*.
Niech Latte zje moją porcję.
 

Bii: Ja Was kompletnie nie rozumiem...


*widzieliście kiedyś krowę jedzącą trawę z doniczki? Nie? A Fil widziała. :D

sobota, 9 lipca 2016

Złodziej czasu Terry'ego Pratchetta - ulubione fragmenty

Geniuszowi zawsze pozwala się na pewną swobodę, kiedy już wyrwie mu się z rąk młotek i zmyje krew.

Ta dziewczyna miała przerażającą umiejętność poświęcania rozmówcy pełnej uwagi. (...) Zdawało się, że Susan bada duszę i stawia małe czerwone kółka wokół tych fragmentów, które jej się nie podobają. Kiedy panna Susan patrzyła na człowieka, to jakby wystawiała mu ocenę.

– Ale pani Robertson mówiła mi, że jej Emma chodziła po całym domu i szukała potworów w szafach. Do tej pory zawsze się ich bała!
– Miała kij?
– Miała miecz swojego ojca!
– Bardzo rozsądnie.

Susan zrobiła coś niezwykłego: zaczęła słuchać. Nie jest to łatwe dla nauczycielki.

Miał czarną uprząż i wodze, podobnie jak siodło, ale nosił je właściwie tylko na pokaz. Jeśli koń Śmierci pozwoli komuś się dosiąść, ten ktoś trzyma się na grzbiecie, z siodłem czy bez. (...) Historycy nie zwracali na niego uwagi. Konie nie wchodzą do bibliotek.

Tego było za wiele. Musiała... chciała... dać temu wyraz, wykrzykując jakieś... jakieś straszne słowa...
– Dysonans! Zamieszanie!

Dyskretne otwarcie wieczka i wsunięcie dłoni do środka było łatwe, podobnie jak zachowanie w tym czasie odpowiednio nauczycielskiej miny. Badawcze palce natrafiły na czekoladkę między pustymi papierkami, ale też przekazały jej, że to znowu ten nieszczęsny nugat. Jednak Susan była stanowcza. Życie jest ciężkie – czasem trafia się na nugat. 

Wszystkie cytaty pochodzą z książki: Złodziej czasu / Terry Pratchett. - Warszawa: Prószyński i S-ka, [2001]


Poniższe zdjęcia pochodzą z naszej ubiegłorocznej wycieczki do Krasiejowa. :)











czwartek, 7 lipca 2016

Miniony czas.

Musiałam leżeć. Długo i plackiem.
Bez możliwości zrobienia czegoś tak prostego, jak zejście po schodach z I piętra na parter.
Dawno temu, po szpitalu, kiedy też musiałam leżeć (ale jednak inaczej...) i też nic nie mogłam robić, myślałam, że jest to straszne i jak ja to wytrzymam. Ha ha. :/  Tyle że wtedy, po operacji, po prostu wracałam do zdrowia. Wolno, bo wolno, ale wiedziałam czego się spodziewać.
A teraz wiedziałam tylko, że mam leżeć i że powinno to pomóc.
Czytanie książek i oglądanie filmów wychodziło mi uszami. Niby marzenie każdego zapracowanego człowieka (a za takiego się uważałam) - czytać książki i oglądać filmy bez limitu...
Taak, ale nie jeśli Twoje myśli bombardują setki pytań, na które nie znasz odpowiedzi: a co jeśli? dlaczego tak? czy będzie lepiej? co jeszcze może się stać? co zrobiłam źle? czego nie zrobiłam?
Nie chciało mi się czytać, nie chciało mi się oglądać, nie chciało mi się korzystać z komputera.
A po tygodniach leżenia, kiedy wreszcie mogłam wyjść z domu, to pierwsze zejście po schodach i przejście do ogródka było tak wyczerpujące, że następne pół dnia musiałam odpoczywać.

Kiedy jednak wszystko zaczęło iść ku lepszemu i zagrożenie się odsunęło, zaczęliśmy robić małe i duże owcze wyprawy. Na targ po pomidory. Do piekarni po bułeczki. Do jednego sklepu (a nie na szoping...) po coś do ubrania, bo jakoś większość rzeczy przestała pasować. Wszystko w zasięgu dwóch/trzech ulic od domu. I tak powoli i mozolnie - aż w końcu w minioną niedzielę pojechaliśmy z Baraniastym do Krakowa.
Na wielką wycieczkę składały się aż dwa podstawowe punkty, czyli spacer do Smoka (w deszczu, bo uznaliśmy, że to lepsze niż upał) i obżarstwo w Norenach, ale jaka to była wyprawa! :) Taka z herbatką w termosie i migdałami w plecaku (przydały się). :)

NzM zjadł jak zwykle ulubioną zupę z psim uchem ;) i skwierczący półmisek, a Owca wołowinkę z brokułami i sałatkę (której nie ma zdjęciu, bo już i tak zrobiłam obciach robiąc focie jedzenia ;) ).




środa, 6 lipca 2016

Jak mim na pasach...

... pojawiam się i znikam.
Ponad dwa miesiące minęły od kolejnych wielkich zmian i wielkiej prywatyzacji. ;)
Wyszło mi z tego wielkie... nic.
Tak to już z Owcą jest - wielkie plany, z których potem niewiele wychodzi.
Tym razem jednak nie wszystko było zależne ode mnie...
Spróbuję jeszcze raz, kolejny raz, bo dlaczego miałabym nie próbować? :)
Podziwiam ludzi, którzy potrafią regularnie, z entuzjazmem i w sposób interesujący prowadzić swoje blogi. Wydaje mi się, że kiedyś też tak potrafiłam, ale teraz już zupełnie tego nie pamiętam.
No cóż, zobaczymy. :)

Acha, Wełnianką nazwała mnie kiedyś blogowa koleżanka, której też od bardzo bardzo dawna nie czytałam i chyba nawet całkiem zarzuciła pisanie swojego blogu. Strasznie szkoda. Chciałabym, żebyśmy znowu kiedyś na siebie trafiły w blogowym świecie. :)