Pogoda była rewelacyjna, właśnie taka, jak chcieliśmy.
Na miejscu byliśmy po 17:00. Zaplanowaliśmy sobie tym razem, że naszym pierwszym celem będzie sprawdzenie, czy najlepsze lody w Krakowie* naprawdę są najlepsze. Kiedy w końcu tam dotarliśmy (kopytkując od numeru 1 do 83 ulicy Starowiślnej), to Baraniasty zrozumiał, że owcze stwierdzenie: "Mężu, najprawdopodobniej będziemy musieli postać w kolejeczce" :D nie było żartem. Ale z informacji "kolejkowych" i tak wynikało, że "dzisiaj kolejka jest mała". Po ok. 20 minutach mogliśmy się zachwycać... a było czym!
* jeśli ktoś nie wie, gdzie są najlepsze lody w Krakowie, to podpowie mu tylko ta fraza wpisana w gugle ;)
Foci nie ma, bo zmarzliny pożarliśmy, zanim ktokolwiek zdążył zrobić zdjęcie. ;) Bakaliowe miażdżą. :)
Postanowiliśmy też zabrać w to miejsce kiedyś specjalistę od icecream'ów, czyli mojego Padre.
Głównym celem była jednak nasza ulubiona restauracja "Pod Norenami", co niosło za sobą konieczność kopytkowania przez cały Kraków. A kiedy tam dotarliśmy, rozpoczęło się objadanie pysznościami. Wytoczyliśmy się spod Noren jakąś godzinę później i już w drodze do rynku żuchwa mi opadła. Niby się spodziewałam, niby podejrzewałam, ale... ale najlepiej było zobaczyć na własne oczy, że Kraków po godz. 20:00 zaczyna żyć. Zapełnione ogródki kafejek i barów, mnóstwo ludzi na rynku, kolorowo i iluminacyjnie (oświetleniowo? ;) ).
Autorem poniższych zdjęć jest Baraniasty - ja zrobiłam kilka fotek Galaktyką (żeby wrzucić na Instagram), dodam je na koniec wpisu.
idziemy w kierunku rynku
oczywiście sklepiki pootwierane
a u pań kwiaciarek
NzM kupił mi taki piękny bukiet :)
W drodze powrotnej - bramki na "autostradzie" wyglądały tak.
I jeszcze dwie moje "pocztóweczki" :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz